poniedziałek, 3 grudnia 2018

1983

Czasami podejmuje złe decyzje życiowe, to zwykłe, takie ludzkie. Ale to, co zrobiłem sobie w ten weekend przekracza wszelkie dostępne normy unijne. Obejrzałem 1983. Cały. Bo nie wierzyłem, że można tak spartolić sprawę. Okazało się, że można i to, z jakim rozmachem.

Ale skupmy się może na rzeczy podstawowej. Konwencji. Jedna z pań odpowiedzialna za „dzieło” Pani Agnieszka Holland, zarzuca krytykom, że najzwyczajniej nie rozumieją konwencji, więc niech się nie wypowiadają. Prawda jest trochę inna. To Pani Holland nie rozumie nawet, nie tyle co konwencji tego serialu, co konwencji samej w sobie. To są pewne ramy, które określają wydźwięk dzieła i pokazują widzowi, na co ma zwracać uwagę, co jest ważne, a co nie. Służy to wygodzie widza, a nie twórcy. Przykładowo robiąc film o holocauście, nie mogę ubrać SSmanów w różowe mundury. Nie służy to konwencji zarówno historycznej jak i dramatycznej. 
1983 to konwencja historii alternatywnej. Historii-, czyli ciągu przyczynowo skutkowego, alternatywnej-, czyli takiej, która mogłaby się wydarzyć, gdyby coś innego się wydarzyło. W tym wypadku przetrwanie komunizmu na wskutek tajemniczych zamachów w 1983 roku. No i okej ciekawy pomysł. Tyle, że nie ma tu za bardzo wspomnianego ciągu przyczynowo skutkowego. Co więcej nikt z twórców nie próbował stworzyć wrażenia, że coś takiego mogłoby istnieć. Ta Polska przedstawiona w serialu nie miałaby szansy przetrwać nawet przez jeden dzień. Nic się w niej nie zgadza, zbudowana jest przez twórców niechlujnie i najzwyczajniej debilnie. Państwem totalitarnym rządzi nie generał, nie aparat bezpieczeństwa, a minister gospodarki… Widocznie czołgi czy ludzie trudniący się torturami w podziemiach są niczym w porównaniu… z urzędnikiem wypisującym dotację. To ma sens…

 Nie wiemy też nic, jakie to jest państwo, czy to komunizm czy nie komunizm, jeżeli tak to, w jakiej formie? Widz ma wiedzieć, że rządzi partia i tyle. Lecimy dalej. PRL utrzymał się, dlatego, bo ludziom się żyje lepiej, że jest super nowocześnie (na przykład dziwne cyfrowe dowody osobiste). Nie, to nie jest propaganda, to jest właśnie próba urzeczywistnienia tego świata. Tylko na samej próbie się kończy, bo później oglądamy jak ludzie mieszkają w starych blokach, jeżdżą polonezami i maluchami. Politycy też jeżdżą starymi wołgami, syrenkami albo bmkami. To razi, ale można to przeboleć. Jednak następna cegiełka owego świata to już wykwintny absurd. Polska jest bogata i niezależna od Związku Radzieckiego czy Ameryki, bo ma niezwykle prężną gospodarkę. Na czym ta niezwykle prężna gospodarka polega? Na tym, że jako pierwsi wyprodukowaliśmy… jakąś rakietę, odnawialne ekologiczne źródło energii, maszynę do podróżowania w czasie, lody o smaku smalcu? Nie, nie. Wyprodukowaliśmy smartfona. Ale okej, pomyślicie: to historia alternatywna może ten smartfon leczy nowotwory i obraca Twoimi oszczędnościami na giełdzie. Otóż nie. Ten smartfon nie ma nawet opcji połączeń głosowych i nazywa się „Traszka”. Tak, dobrze przeczytaliście „ T-R-A-S-Z-K-A” i jest hitem eksportowym na rynek azjatycki. Przecież pół Azji by się udławiło próbując wymówić nazwę tego marketingowego majstersztyku. Alternatywne państwo w „1983” ma mniej kunsztu i pieczołowitości niż zamek budowany przez 7latka w piaskownicy. To boli w całym serialu najbardziej, polskiego widza znającego realia potraktowano jak bezmózgie ciele, które nie ma prawda dociekać i smakować się w detalach alternatywnej historii własnego kraju. Jest to naprawdę przykre.

Przejdźmy teraz do konwencji totalitaryzmu jak i odnoszenia się do orwellowskiego „1984”. Ogólnie totalitaryzm to taki ustrój, który zna i kontroluje każdy krok czy myśl obywatela. To rozbudowana siatka informatorów, to brutalność i bezwzględność. Jednak nie w 1983. Tam to od samego początku każdy sobie krytykuje państwo, a że takie se,  a że mierne i tak jakoś mało wolności. Żeby tak, chociaż pod nosem to robili w jakichś ciemnych kątach, ależ skąd! Jeden narzeka na partię podczas obrony pracy magisterskiej, drugi wrzeszczy na całą komendę milicji jak to jest źle i tak dalej. I nikt im nic nie robi, nic się nie dzieje. Tworzy się przez to piękny paradoks, gdyż te gniewne wypowiedzi mają pokazać jakim złem jest to państwo, lecz brak reakcji tegoż państwa na tak gniewny i otwarty bunt niezamierzenie pokazuje, że to chyba mówią nieprawdę. Porównajmy to do sceny gdzie główny bohater orwellowskiego „1984” zapisywał swoje prawdziwe myśli na kartce papieru w takim miejscu, by wszędobylskie kamery nie wychwyciły, że w ogóle coś pisze. Dodatkowo zostawiał tam swój włos, tak by wiedział po powrocie do mieszkania czy został przeszukany czy nie. Dość znacząca różnica, prawda?

No dobrze skoro konwencja leży, to może gra aktorska to wynagradza? Otóż nie. Dialogi były pisane wpierw po angielsku, a dopiero później przetłumaczone na polski. To widać i czuć. Jedynie Więckiewiczowi czasami udawało się zagrać wiarygodnie chamskiego milicjanta. Za to Maciej Musiał jest przykładem bezprecedensowego i tak udanego mariażu bezbarwnej roli z bezosobową grą aktorską. Można się wgryźć w najtańsze panele z komfortu i czuć mniej drewna, niż oglądając ten statyczny i monochromatyczny upadek sztuki aktorstwa.  O fabule to już nawet nie wspomnę jest rozległa, chaotyczna i niespójna.

Jedyne, co zasługuje na pochwałę to zdjęcia i plenery. Zostało to zrobione ładnie i klimatycznie. Jednak psują to przewlekłe i nic niewnoszące sceny, oraz statyści robiący czasami nie wiadomo, co i w jakim celu.

Słowem 1983 to nieudany bękart Netflix’a z polskim rynkiem telewizyjnym. Jest w nim amerykańska pompatyczność oraz polska pogarda do widza. Omijać, omijać i jeszcze raz omijać!

czwartek, 23 sierpnia 2018

Gdynia versus Gdańsk


Osiadłem już w sumie w trójmiejskim miszmaszu tak bardzo, że mogę wypowiedzieć się o tym konflikcie. Oczywiście będzie to bardzo stronnicze ;)

Zacznijmy od historii.
Gdańsk to miasto, które było tyglem kultur i różnych wpływów od swojego początku i jest dosłownie przeorane historią. Ciemną i tą jasną. I na wielu jego rogach wyciąga ona swoje wyschnięte pergaminowe rączki. Niestety czuć to też z kanalizacji. Ale nie jest to aż tak wysoka cena. Wspaniałe osiedla pracownicze z czerwonej cegły z lat 30-tych. Pokryte bluszczem drewniane wille. Pałacyki wzdłuż lesistych wzgórz. Rybackie osiedla na Jelitkowie. Stare dwory. Mówię tylko o tym co znajduje się poza Gdańskiem (tzn. Starówką, ale w Gdańsku Starówka nazywana jest Gdańskiem).

Gdynia - powstała tak na chybcika, bo trzeba było mieć coś zamiast Gdańska. Jest to piękny symbol, jeśli chodzi o nasze aspiracje do niepodległości i suwerenności. Jeśli chodzi o architekturę jest to mokry sen Gomułki w katowickim hotelu. Prostopadłościany, wszędzie szarawe prostopadłościany, czasem się natkniesz na sześcian. Racja, zdarzają się ciekawe budynki, ale to takie kiepskie przeprosiny architektoniczne za ogólne kopiuj wklej. I niech mi ktoś nie wyjeżdża z modernizmem. Taki modernizm mamy też w Bydgoszczy (secesyjne wille na Sielance). Czasami się wydaje, że Gdynia była tylko czymś przejściowym, bo władze sanacyjne liczyły na to, że inkorporują Gdańsk. Wtedy Gdynia była by kolonią karną dla Niemców.

Życie, kultura itd.
Imprezy i kultura w obu miastach są mocno obecne. W Gdyni są fajniejsze lokale i morze jest 5 minut spacerkiem od centrum, co przemawia na jej korzyść. Miasto duchem jest na pewno młodsze i bardziej nowoczesne. Więc ok, łatwiej jest tam mieszkać, ale po foty na instagrama i tak jeździsz do Sopotu, albo Gdańska.

Ludzie
Tacy sami są w całym trójmieście. No może z wyjątkiem tego, że Gdynianie zawsze Ci rzucą tekstem  „Przeprowadź się do Gdynii, tu jest lepiej!”. Jak nie mieszkasz w Gdynii to oznacza, że mieszkasz na siarkowych bagnach. Oprócz tego, że jest to najzwyczajniej nużące, to najzwyczajniej świadczy o jakimkolwiek braku tożsamości miejskiej. W każdym większym mieście obca rejestracja przyprawia o spazmy i kołatanie serca. Czy to jest wieśniackie? Owszem, ale każda tożsamość jest budowana na pewnych animozjach. I tu dochodzimy do sedna - Gdynii brakuje tożsamości. Bardziej przypomina wyjazd integracyjny na studiach - grupka młodych ludzi, która nie wie do końca jak tu się znalazła, ale próbuje być cool.

Natomiast z Gdańskiem sprawa wygląda inaczej.
Wpierw dajesz się złapać na Starówkę-Gdańsk (później się nią rozczarowujesz). Następnie młodość rozpuszczasz na  brukach Wrzeszcza, czy Oliwy, po czym zakochujesz się wśród różanych głogowych alei. Później zaś zaczynasz zarabiać i przeprowadzasz się pod Gdańsk, bo na tyle Cię tylko stać. Resztę życia spędzasz w korku na obwodnicy. Nudzi Ci się, a złomobil nie porusza się nawet o metr. Masz pomysł. Udaje Ci się tam stworzyć społeczność, ba nawet cywilizację! Poprzez lata wypracowujesz niezależność gospodarczą, a kiedy uzyskujecie członkostwo w ONZ okazuje się, że złomobile poruszyły się o 2 metry. Wszyscy się rozbiegają do swoich aut i całe państwo wsiąka jak krew w piach. Zostajesz sam z benzyną za 5,50, niespłaconym kredytem i wypadającymi garściami włosami.


Z tym, że to samo mamy w Gdynii, bo tak to jest w dzisiejszych czasach, że każdy ląduje na opłotkach. Każdy musi wystać swoje w zatorach drogowych, ale nie każdy może sobie w tym czasie powspominać cegłę, bluszcze, kocie łby i wiele innych, zamiast 50 twarzy prostopadłościanu ;)

sobota, 28 lipca 2018

Kołcz-an-tek

Słowo Kołcz w czasach zamierzchłych, czyli tak z 3 lata temu było dla większości z nas enigmatycznym pojęciem. Jednak Polska ma to do siebie, że jeśli ma do wyboru zaimportować z zachodu technologię jądrową, przepis na nietuczącą coca-colę lub wymyśloną dziedzinę nauki życia społecznego, oczywiście wybierze to trzecie. Bo ładne. Tak, tym się kierujemy bo --> ładne pudełko. Nie patrzymy na skład, gramaturę. Wystarczy metka. Oczywiście, jeśli chodzi o materię odzieżową to w sumie nic wielkiego. Ktoś lubi taką markę, bo potwierdza jego status (kredyt z żyrantem?). No okej, noś se, Tobie nie szkodzi, mi nie szkodzi, dzieciom w fabrykach dzianiny na wschodzie nie... wróćććććć. Generalnie większości to nie robi. W kwestii żywieniowej może to już zastanawiać (ale nie
udawajmy, nasze DNA jest w 98% zbieżne z DNA świni, więc czego się spodziewać?). Ale kiedy dochodzimy do tak zwanego rozwoju zawodowego/personalno-duchowego to no tak, drapiemy się po główce. Serio, czujesz, że się nie spełniasz w życiu (albo wierzysz w instagrama gwiazd i że można wszystko, tylko jakoś Ci się nie udaje). Wykupujesz przykładowo „weekend z coachem”, który pozwoli Ci uwierzyć w siebie? Przez weekend 'jezus' rozwoju personalnego zmyje z Ciebie hańbę poprzedniego życia, wyciągnie z Ciebie Łazarza niewypełnionych KPI-jajów i wykąpie w Jordanie wypełnionych tasków managera. Iście Biblijny weekend się szykuje i to za jedyne 380 Cebulionów! Szkoda, że nie ma takich fitnessowych weekendów, dwa dni i jesteś uformowany jak spod dłuta Michała Anioła! No ale to złudne życzenia, w końcu budowanie form białkowych jest o wiele bardziej czasochłonne niż budowanie prostackich walorów duchowych.

A teraz na serio, zauważam pewien trend w społeczeństwie tutejszym, jak i globalnym. Platformy jak Instagram, FB itd. dały nam możliwość komunikacji z całym światem. Wypisz wymaluj celebryta. Tylko, że kiepsko u Ciebie z celebryckością, masz z tego powodu wyrzuty sumienia. Bo nie biegasz z rana w bawełnianym szarym dresie, jak w każdym amerykańskim filmie. Bo Twoja praca to sposób na utrzymanie, a nie wciąganie kokainy i dawanie rockowych koncertów. Bo tak naprawdę wszystko, co wokół Ciebie jest jak pasek z TVP Info, czyli czysta fantazja w skrajnym, patologicznie zwyczajnym wydaniu. Wymyślony problem? To znajdźmy wymyślone rozwiązanie. Tak powstał coaching. Dziedzina na tyle bezczelna, że totalnie olewa dziedziny nauki: psychologi, psychoanalizy oraz tony recept na valium. Ponieważ oni mają pasję i motywację i w Ciebie wierzą (a raczej w zasobność Twojego portfela). To mi przypomina leczenie gorączki rtęcią w XVIII wieku, co z tego, że pacjent zemrze skoro i tak płaci.

Bądźmy asertywni wobec pewnych trendów i skoro naprawdę czujesz przestój w swoim życiu (czyli jak wszyscy oprócz posłów PIS-u), to odważ się na bycie zwykłym szarym człowiekiem. Wyłącz transmisję danych w swoim telefonie i pieniądze przeznaczone na podwieczorek z coachem przeznacz na noc z przyjacielem/przyjaciółką. Kup wódkę/whiskey/wino i usiądź z osobą, która Cię zna i jest łasa na darmowy alkohol. Ponarzekajcie na swoje problemy (o dziwo się okaże, że nie są to przestoje produkcyjne na poziomie zarządzania przepływami zasobami kreatywności wykonawczej w zakresie działności
półosobowej w Pułtusku). Powspominacie to, co było dobre i obudzicie się z kapciem w mordzie, a wyprawa to łazienki może zająć objętość odysei. Ale obudzicie się sobą, w swoim świecie, który Wy kreujecie. Nikt inny. Szarość też ma swoją tęczę, która ma jedną niezaprzeczalną zaletę. Można ją dotknąć, poczuć, zatonąć w niej wręcz i poznać pragnienia wytworzone nie przez przemysł rozwrywkowy, a przez własne ja, o które coraz trudniej dziś.

sobota, 24 lutego 2018

Antysemantyka Izraela

Konflikt na linii Izrael-Polska trwa. Fakt, że Izrael wykorzystuje holokaust jako instrument, swoistą dźwignię w swojej polityce zagranicznej, nie dziwi. Robił to od lat. Jakby nie patrzeć to dzięki niemu istnieje. Lecz wykorzystywanie swoich zmarłych tragicznie przodków dla celów czysto politycznych, nie jest dzisiejszym tematem. Nie będę też pisał o jak pewna część społeczeństwa polskiego z lubością i zapałem opluwa Polskę przy każdej możliwej okazji. Po czym idzie na prosecco z kija czując się częścią Europy...

Dzisiejszym tematem będzie jak bardzo pobieżnie jest wykonywana ocena czynów ludzi z czasów okupacji niemieckiej z lat 1939-1945. Tak niemieckiej, naziści to nie jest jakaś obca importowana ideologia. To wytwór czysto niemiecki jak volkswagen czy cyklon B.

Ocena ta jest na tyle uproszczona, że jeśli ktoś w takich czasach zadenuncjował Żyda to automatycznie stawał się antysemitą. Owszem to jest jedna z możliwości, ale nie jedyna. Wyobraźcie sobie, że okupacja zwłaszcza w wykonaniu niemieckim, to nie jest letni spacerek za rączkę z Führerem. Chyba że się przyrówna do wynędzniałego psa na smyczy, w kagańcu i raz po raz kopany lżony. Wtedy tak, można to przyrównać do spacerku.

Kojarzycie kolejki z komuny, brak wszystkiego i kartki żywnościowe? To sobie pomnóżcie to razy dziesięć. W zimę w Warszawie, na czarnym rynku nie handlowało się kokainą czy skradzionymi mercedesami. Handlowało się ziemniakami, drewnem na opał i nie płaciło się pieniędzmi, tylko złotem za kilo kartofli. Bo okupacja nie polegała tylko na zajęciu przez Wermacht Polski, to też była okupacja ekonomiczna. Na płaceniu głodowych stawek polskim robotnikom, na totalitarnym wyzysku. Głód wtedy był wszechobecny. Ludzie umierali z głodu także w Warszawie, nie tylko Oświęcimiu. Fakt, że to było na mniejszą skalę, ale jednak.

Dodatkowo pamiętajmy o panującym tam prawie. Za udzielanie pomocy Żydom lub ich ukrywanie- pakiet rodzinny ołowiu w głowę. Albo obóz koncentracyjny.

Teraz wyobraźcie sobie, że jesteście głową rodziny. Ty chodzisz głodny, żona chodzi głodna, dzieci chodzą głodne i bose. Za oknem zima i terror. Puka do was sąsiad sprzed okupacji. Prosi o schronienie. Przyjmując ich ryzykujesz życiem całej swojej rodziny. Zamykając im drzwi sprzed nosem też ryzykujemy życiem całej swojej rodziny, bo sąsiad z naprzeciwka może donieść, że Ty nie doniosłeś o Żydzie. Możesz też ich przyjąć pod swój dach, brać od nich złoto i karmić za to swoje dzieci, a kiedy się skończy - zadenuncjować i za ich trupy również nakarmić swoją rodzinę. Możesz spać z tym dobrze, możesz nie spać w ogóle.

Tak więc, niech każdy z was wczuje się w tego człowieka zaszczutego przez totalitaryzm i głód i usłyszy pukanie do swoich drzwi. Co zrobisz? Nie ma łatwej odpowiedzi, prawda? Wojna to piekło trudnych i nieludzkich wyborów.

Ci, którzy ratowali Żydów byli bohaterami. Ci którzy ich denuncjowali, to byli antysemici, bandyci, ale także ludzie z krwi i kości. I jeśli ani razu nie poczułeś prawdziwego głodu, prawdziwego terroru i mieszkania w zimę bez ogrzewania, nie masz prawa oceniać.
Bo sam nie wiesz jakbyś się zachował.




czwartek, 11 stycznia 2018

Wlazł minister na płotek

Ostatnia zmiana rządu przyjęła się z wielką masą teorii. Są przypuszczenia, że Szydło zastąpiono bo ona jako jedyna z takim doświadczeniem podczas prowadzenia kampanii politycznej- przyda się przy następnych wyborach. Jest to oczywiście bzdura. Ostatnie wydarzenie z poniedziałku, było swoistą czystką. Czystka mająca na celu spełnienie czterech celów:

                  Uniemożliwienie budowania zaplecza politycznego ministrom oraz premier. Przez dwa lata nie da się tego zrobić. Rok to jest wdrażanie, drugi rok to są dopiero działania w tym kierunku. Dlatego premierem jest Morawiecki, który to nie ma zaplecza nawet we własnym ojcu.  Dzięki temu pozycja prezesa w partii pozostaje niezagrożona.


        Kaczyński przygotowuje grunt pod swój powrót. By, było to możliwe trzeba udowodnić, że tylko on jest w stanie poprowadzić Polskę. Udowodnić to można dając ministerstwa ludziom, którzy mogliby zrobić doktorat z błazenady. I tak zmieniać ich co dwa lata. Po paru zmianach umęczony debilizmami naród gładko przyjmie tłumaczenie Jarosława- „ To nie moja wina, że tylko ja jedyny myślę w tym kraju. Naprawdę unikałem władzy jak ognia, lecz widzicie do czego to doprowadziło prawda?"


    Powolne wpychanie coraz niżej jednostek, które  na starcie posiadały pewne wpływy. Taki Antoni M., nie  była potrzebna z nim  otwarta konfrontacja. Wystarczyło mu dać ciut władzy i już wyleciał Misiewicz jak korek od szampana! Czy o Misiewiczu prezes wiedział? Wiedział! Szybciej, niż ktokolwiek inny! I dam głowę, że nie miał nic przeciwko nagłośnieniu jego sprawy, a nawet pomógł w wyrządzaniu jak największej szkody Antoniemu. Nielogiczne, bo wywołało też straty wizerunkowe? Przy takich zagrywkach jest to wliczone w cenę. Ale za to, teraz można spokojnie go odprawić do nic nie znaczącej podkomisji smoleńskiej. Wspaniały przykład redukcji na karierze.


      Granie na zwłokę z komisją europejską. Drobny gest, mający wprowadzić choć lekkie zamieszanie w unijnych szeregach. Grunt, by sankcje zostały wprowadzone już po wyborach.  Gdyż większość Polaków jest nadal za Unią, a państwowe media nie potrafią tejże Unii zohydzić. Pewnie dlatego, że zasięg mają jak zabawkowe walkie talkie. Ale to już niedługo...


Nie ważne jakie zmiany będą nas czekały, wystarczy na nie spojrzeć poprzez pryzmat interesu szeregowego prezesa i odnajdujemy szukane „x”. Coś jak w Związku Radzieckim do którego widocznie nam tęskno, towarzysze...

środa, 15 listopada 2017

Na zachodzie bez zmian

Po 11 listopada jeszcze bardziej klaryfikuje się pozycja Polski w Europie. Mianowicie jest takim etatowym słowiańskim dzikusem służącym do straszenia własnych wyborców – „ Zobaczcie jak nie zagłosujecie na nas, to będziemy mieli drugą Polskę!”. Wiadomo, dajemy temu liczne powody takie jak:

  • ·        Brak pałowania przez policję w lokalach wyborczych jak w Katalonii;
  • ·        Brak próby przewrotu wojskowego jak w Turcji;
  • ·        Brak we własnej historii ludobójczej polityki kolonialnej jak w Anglii, Francji, Włoszech,          Hiszpanii, Portugalii, Belgii czy Niemczech;
  • ·        Brak rewolucyjnych odkryć w dziedzinie „ Eksterminacja narodu Żydowskiego” jak w              Niemczech, Austrii czy na Węgrzech;
  • ·        Brak takiego miłego Trumpa jako prezydenta, a już sami wiecie gdzie, więc skrócę i nie            napiszę. W sumie to nie wyszedł skrót, ale jego przeciwieństwo. Cóż, mam nielimitowane         klawisze w klawiaturze, to mogę sobie pozwolić.

Nie mówię, że jest u nas kolorowo. Nie jest, ale to nasza wewnętrzna sprawa i nie możemy przejmować się głosami zewnątrz, one nie podpowiedzą co zrobić. One jedynie potępią, by odwracać uwagę swoich obywateli od swoich własnych problemów i uzasadniać swoją niespójną politykę emigracyjną. Oświadczanie, że to wstyd i faszyzm jest zły, też do niczego nie zaprowadzi ( a już na pewno nie do przełomowego odkrycia). Trzeba raczej poznać z czego rodzi się ten ruch i przekonania. Historia podpowiada, że ze strachu przed obcym, brakiem zrozumienia czy niestabilnej sytuacji ekonomicznej osobistej jak i ogólnokrajowej. I je eliminować, naprawiać. Chociaż po co, jeśli można wytykać Polskę palcem i czuć się jak element światłego zachodu. Prawda?

P.S

Proponuje też zaprzestanie posypywania głowy popiołem w kwestii żydowskiej. Fakt było getto ławkowe, było Jedwabne, był 1968. Ale w przeciwieństwie do Niemców i Austriaków którzy mieli instytucje państwowe zajmujące się eksterminacją żydowską, my mieliśmy państwowe instytucje zajmujące się ratowaniem Żydów. Nie wspominając już o inicjatywach kościelnych czy całkowicie prywatnych. Więc nie dajmy sobie wmówić, że jesteśmy rasistami czy antysemitami. Rasistami są zachodnie państwa, które tylko dla niepoznaki swój środek ciężkości ksenofobicznych ciągot z ludów afrykańskich przerzuciły na ludy słowiańskie.

czwartek, 2 listopada 2017

Hałozaduch

Dziś będzie o zgrzycie nowego z tradycją. Halloween a Zaduszki. Złe skomercjalizowane święto przeciwko odwiecznej tradycji. Naprawdę nie rozumiem dlaczego to nie może współistnieć i być obchodzone według potrzeb. Bo Halloween jest dla ludzi pragnących zabawy, a Zaduszki zadumy i tułania się po cmentarzach. Czyli jesteś młody drążysz dynię i zapijasz się podrabianym mohito, albo jesteś starszy i konkurujesz o tytuł króla zniczy na lokalnym cmentarzu. Taki uproszczony podział.

Z takiego nie uproszczonego podziału, to człowiek woli święto, które dopasowuje się do niego, nie odwrotnie. Dlatego też amerykańskie święto zdobywa coraz większą popularność, bo płacisz to wymagasz. To robi kolosalną różnicę, bo nikt od Ciebie nie wymaga udawanej powagi i marznięcia na cmentarzu, gdzie straszy betonowymi słupkami, zestawem głośnomówiącym proboszcza i deszczem.Tylko spotykasz się ze znajomymi w przebraniach i próbujesz być jak bohaterowie z Netflixa. Dodatkowo jak Ci się nie chce, to zostajesz w domu i tyle. Słodka komercha, ale co w tym złego?

Żeby nie było oprócz zwolenników tradycji chrześcijańskiej, są też ludzie którzy gardzą amerykańskim świętem, bo kiedyś tysiąc lat temu obchodzono inny obrządek.  Naprawdę nie mam nic przeciwko, żeby ktoś sobie obchodził starosłowiańskie święto, ale zazwyczaj ma to pokrętną logikę. Typu: 

„ nie obchodzę żadnego święta. Przychodzi moda na amerykańskie święto. Googluje sobie obrządek z wczesnego neolitu, polegający na robieniu naszyjników z ususzonego bawolego łajna, mazaniu krwią wrogów po ścianach jaskiń i jedzeniu suszonego pterodaktyla. Czemu? Bo na pohybel komercjalizacji mości Panie!

 Mówię tu oczywiście Dziadach, których elementy przetrwały w obchodzeniu Zaduszek. Więc obchodząc Dziady w formie pogańskiej de facto olewa się fakt, że ten obrządek po prostu ewoluował. Czy tylko mi się wydaję, że to jest troszkę na siłę?


Prawda jest taka, że globalizacja  nie tylko nas dotyka, my jesteśmy już jej częścią. Więc nie ma innego wyjścia jak przeboleć to, że stare obrządki zastępujemy nowymi, tak jak to było 1000 lat temu, gdy chrześcijaństwo wypierało pogaństwo. Bo taki był wymóg czasu, bo z tym szły korzyści kulturowe i ekonomiczne. Dodatkowo nie wińmy młodych, że nie chcą uczestniczyć w systemie świąt katolickich, które nie idą z duchem czasów i to z winny władz kościelnych. Czyli ludzi, którzy powinni cały czas poświęcać na próbę zrozumienia swoich wiernych. Niestety naprzeciw zmieniającym się czasom potrafią tylko wystawić arogancję i skostniałość.  Jest to przywara tradycji, ale czy zawsze tak musi być?