poniedziałek, 3 grudnia 2018

1983

Czasami podejmuje złe decyzje życiowe, to zwykłe, takie ludzkie. Ale to, co zrobiłem sobie w ten weekend przekracza wszelkie dostępne normy unijne. Obejrzałem 1983. Cały. Bo nie wierzyłem, że można tak spartolić sprawę. Okazało się, że można i to, z jakim rozmachem.

Ale skupmy się może na rzeczy podstawowej. Konwencji. Jedna z pań odpowiedzialna za „dzieło” Pani Agnieszka Holland, zarzuca krytykom, że najzwyczajniej nie rozumieją konwencji, więc niech się nie wypowiadają. Prawda jest trochę inna. To Pani Holland nie rozumie nawet, nie tyle co konwencji tego serialu, co konwencji samej w sobie. To są pewne ramy, które określają wydźwięk dzieła i pokazują widzowi, na co ma zwracać uwagę, co jest ważne, a co nie. Służy to wygodzie widza, a nie twórcy. Przykładowo robiąc film o holocauście, nie mogę ubrać SSmanów w różowe mundury. Nie służy to konwencji zarówno historycznej jak i dramatycznej. 
1983 to konwencja historii alternatywnej. Historii-, czyli ciągu przyczynowo skutkowego, alternatywnej-, czyli takiej, która mogłaby się wydarzyć, gdyby coś innego się wydarzyło. W tym wypadku przetrwanie komunizmu na wskutek tajemniczych zamachów w 1983 roku. No i okej ciekawy pomysł. Tyle, że nie ma tu za bardzo wspomnianego ciągu przyczynowo skutkowego. Co więcej nikt z twórców nie próbował stworzyć wrażenia, że coś takiego mogłoby istnieć. Ta Polska przedstawiona w serialu nie miałaby szansy przetrwać nawet przez jeden dzień. Nic się w niej nie zgadza, zbudowana jest przez twórców niechlujnie i najzwyczajniej debilnie. Państwem totalitarnym rządzi nie generał, nie aparat bezpieczeństwa, a minister gospodarki… Widocznie czołgi czy ludzie trudniący się torturami w podziemiach są niczym w porównaniu… z urzędnikiem wypisującym dotację. To ma sens…

 Nie wiemy też nic, jakie to jest państwo, czy to komunizm czy nie komunizm, jeżeli tak to, w jakiej formie? Widz ma wiedzieć, że rządzi partia i tyle. Lecimy dalej. PRL utrzymał się, dlatego, bo ludziom się żyje lepiej, że jest super nowocześnie (na przykład dziwne cyfrowe dowody osobiste). Nie, to nie jest propaganda, to jest właśnie próba urzeczywistnienia tego świata. Tylko na samej próbie się kończy, bo później oglądamy jak ludzie mieszkają w starych blokach, jeżdżą polonezami i maluchami. Politycy też jeżdżą starymi wołgami, syrenkami albo bmkami. To razi, ale można to przeboleć. Jednak następna cegiełka owego świata to już wykwintny absurd. Polska jest bogata i niezależna od Związku Radzieckiego czy Ameryki, bo ma niezwykle prężną gospodarkę. Na czym ta niezwykle prężna gospodarka polega? Na tym, że jako pierwsi wyprodukowaliśmy… jakąś rakietę, odnawialne ekologiczne źródło energii, maszynę do podróżowania w czasie, lody o smaku smalcu? Nie, nie. Wyprodukowaliśmy smartfona. Ale okej, pomyślicie: to historia alternatywna może ten smartfon leczy nowotwory i obraca Twoimi oszczędnościami na giełdzie. Otóż nie. Ten smartfon nie ma nawet opcji połączeń głosowych i nazywa się „Traszka”. Tak, dobrze przeczytaliście „ T-R-A-S-Z-K-A” i jest hitem eksportowym na rynek azjatycki. Przecież pół Azji by się udławiło próbując wymówić nazwę tego marketingowego majstersztyku. Alternatywne państwo w „1983” ma mniej kunsztu i pieczołowitości niż zamek budowany przez 7latka w piaskownicy. To boli w całym serialu najbardziej, polskiego widza znającego realia potraktowano jak bezmózgie ciele, które nie ma prawda dociekać i smakować się w detalach alternatywnej historii własnego kraju. Jest to naprawdę przykre.

Przejdźmy teraz do konwencji totalitaryzmu jak i odnoszenia się do orwellowskiego „1984”. Ogólnie totalitaryzm to taki ustrój, który zna i kontroluje każdy krok czy myśl obywatela. To rozbudowana siatka informatorów, to brutalność i bezwzględność. Jednak nie w 1983. Tam to od samego początku każdy sobie krytykuje państwo, a że takie se,  a że mierne i tak jakoś mało wolności. Żeby tak, chociaż pod nosem to robili w jakichś ciemnych kątach, ależ skąd! Jeden narzeka na partię podczas obrony pracy magisterskiej, drugi wrzeszczy na całą komendę milicji jak to jest źle i tak dalej. I nikt im nic nie robi, nic się nie dzieje. Tworzy się przez to piękny paradoks, gdyż te gniewne wypowiedzi mają pokazać jakim złem jest to państwo, lecz brak reakcji tegoż państwa na tak gniewny i otwarty bunt niezamierzenie pokazuje, że to chyba mówią nieprawdę. Porównajmy to do sceny gdzie główny bohater orwellowskiego „1984” zapisywał swoje prawdziwe myśli na kartce papieru w takim miejscu, by wszędobylskie kamery nie wychwyciły, że w ogóle coś pisze. Dodatkowo zostawiał tam swój włos, tak by wiedział po powrocie do mieszkania czy został przeszukany czy nie. Dość znacząca różnica, prawda?

No dobrze skoro konwencja leży, to może gra aktorska to wynagradza? Otóż nie. Dialogi były pisane wpierw po angielsku, a dopiero później przetłumaczone na polski. To widać i czuć. Jedynie Więckiewiczowi czasami udawało się zagrać wiarygodnie chamskiego milicjanta. Za to Maciej Musiał jest przykładem bezprecedensowego i tak udanego mariażu bezbarwnej roli z bezosobową grą aktorską. Można się wgryźć w najtańsze panele z komfortu i czuć mniej drewna, niż oglądając ten statyczny i monochromatyczny upadek sztuki aktorstwa.  O fabule to już nawet nie wspomnę jest rozległa, chaotyczna i niespójna.

Jedyne, co zasługuje na pochwałę to zdjęcia i plenery. Zostało to zrobione ładnie i klimatycznie. Jednak psują to przewlekłe i nic niewnoszące sceny, oraz statyści robiący czasami nie wiadomo, co i w jakim celu.

Słowem 1983 to nieudany bękart Netflix’a z polskim rynkiem telewizyjnym. Jest w nim amerykańska pompatyczność oraz polska pogarda do widza. Omijać, omijać i jeszcze raz omijać!

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz