piątek, 20 marca 2015

Czytaj,czytaj aż do zgagi mózgu

„Przeczytam 52 książki w 2015 roku” takie fejsbukowe cudo mignęło mi niedawno przed oczyma. Zapamiętałem to sobie wtedy jako idealny cel do krytyki i po wgłębieniu się w to zjawisko  wiedziałem, że się nie pomyliłem.

W całym tym przedsięwzięciu chodzi o jedną zależność – 52 to liczba odpowiadająca średniej ilości tygodni w roku. Wychodzi więc po jednej książce na tydzień. „Przecież to wspaniałe! Tak mało osób czyta książki w Polsce !” – taką ogólną emfazę wykrzykników można usłyszeć na ten temat. Jak najbardziej mylną.

Zacznijmy może od źródła tego całego problemu. Struktury intelektualne tego kraju są w stanie agonalnym. Jak do tego doszło? W pewne upalne lato 1944 roku naród z entuzjazmem włożył między ostrza nożyc hitlerowskiej kwiaciarki najpiękniejsze swoje okazy. Oczywiście gloryfikujemy to zajście jak tylko się da. „Przecież podnieśliśmy broń! Nie tak jak tchórzliwe Czechy czy Francja!” – takie nastawienie rzecz jasna nie przeszkadza w narzekaniu, że ponad 50 % Polaków nie czyta, gdy w Czechach nie czyta tylko 17 %, a w Francji 31 %. Tylko ślepy by nie połączył tych faktów.

Mamy powód co dalej robić? Na pewno, nie tego typu akcje. Autor tego całego zajścia przekonuje, że dzięki temu „ poszerzamy swoje horyzonty!”.  Przykro mi to stwierdzić (albo, wręcz nie przykro? ), że jest przeciwnie. Czytanie książek na ilość to jedynie kiszenie się we własnym pseudointelektualnym sosie.  Książek nie czyta się na czas ani na ilość. Nie robi się tego z żadną domeną kultury. Tylko pseudointelektualista mógł wpaść na tak absurdalny pomysł, że czytając mechanicznie możemy coś z tego mieć. Książka odda Ci równowartość wkładu  emocjonalnego i empatycznego czytelnika, bo właśnie ten fakt, że potrafiliśmy wczuć się w głównych bohaterów, rozumieć ich lub potępiać, rozwija nas emocjonalnie, wprowadza w nowe perspektywy, a od tego miejsca do rozwoju intelektualnego jest już tuż tuż.

Dodatkowym bólem to osoby biorące udział w tej akcji, wypisujące na jej „ścianie” ilość i tytuły przeczytanych książek. Dla inteligenta czytanie jest jak oddychanie, więc takie wypisywanie ilości przeczytanych tytułów wygląda jak afiszowanie się tym, że się oddycha. Brawo.
Lecz cóż, nie ma nic smutniejszego niż głupiec o ambicjach mędrca.

Napisałem czego nie robić. Więc co należy zrobić ? W zasadzie to niczego nie można z tym faktem począć. Owszem, przydałoby się zmienić program nauczania w szkołach z „Obrzydźmy czytanie” na „Czytanie może być przygodą, ale to Ty musisz w nią wyruszyć”. Lecz do tego byłaby potrzebna kadra polonistek, która by też nie czytała mechanicznie, a z duszą. Wiem, wiem, całkowicie nierealne.

Toteż jedynym wyjściem to rodzenie dzieci, dla których książka będzie jak chłodny powiew górskiego powietrza.

niedziela, 15 marca 2015

Światłe dzieci komercyjnego mroku

Następną plagą, która toczy już nawet mniejsze miasta Polski, godną omówienia to nic innego jak hipsterzy. Każdy z was zapewne widział owe dziwne stwory. Ich widok zazwyczaj jest nie lada dylematem, bo  nie wiadomo czy jest to jakaś zapomniana fala uchodźców wojennych z Abchazji czy kosmiczni szpiedzy? Tudzież można wysunąć śmiałą tezę, że są to kosmiczni szpiedzy przebrani za uchodźców z Abchazji. Lecz to by było chyba zbyt alternatywne, nawet na hipstera.

Skąd oni u diaska się wzięli? Cóż, większość historyków jest zgodna co do tego, że początki swoje początki mieli w kulturze ajfonskiej. Jak sama nazwa wskazuje, głównym bożkiem tejże kultury jest ajfon, im wyższe było ponumerowanie personalnego bożka tym lepsza pozycja społeczna posiadacza. Specjaliści wciąż są podzieleni co do dokładnego znaczenia numerów, lecz są mocne przesłanki, by wierzyć że od numeru 1 do 2 zawierali się Pastuchowie z nizin szerokiego plebsu, w przedziale 3-4 prowincjusze, acz o dobrych chęciach, zaś od 5-6 światli prorocy stylu i smaku.

Niezależnie jednak od statusu, wszyscy ajfonowicze byli zobligowani do składania ofiar swemu bóstwu. Oprócz oczywistych datków pieniężnych bóstwu należało składać obrazki utrwalonych scen ze swojego życia. Potocznie nazywane zdjęciami lub fotami. Historycy zajmujący się kulturą ajfońską są zgodni co do jednego, że każdego z nich zostawiła żona z dziećmi i psem, gdyż materiał badawczy dotyczący ofiar – tzw. zdjęć jest tak ogromny, iż czasu mają tylko na wymianę sobie kroplówki raz na 3 dni.
   
Dzięki pracy archiwalnej już teraz możemy wydzielić główne typy obrazkowych ofiar. Pierwszym i najczęstszym typem jest obrazek samego siebie, oczywiście ubiór, mimika czy otoczenie muszą wykazywać, że pojęcie gustu i estetyki wyplułeś z mlekiem matki (bo nie było sojowe). Drugi typem to  udokumentowanie tego co żresz, musisz wszystkim pokazać jak pięknie potrafisz okrasić listkiem mięty i kiełkami przepis z Onetu na tosty z serem. Dla tych, którym status społeczny nie pozwala na tego typu zabawy biedaków, pozostaje dokumentowanie tego co się je we wszelkich modnych knajpkach.  Na deser zostawiłem sobie trzeci typ – jest to pokrótce pokazanie, że jesteśmy solą tej ziemi i nasz artyzm oraz odczuwanie bólu są tak przenikliwe, że wyprzedziliśmy dwie epoki nie wrzucając nawet biegu. Brzmi dumnie, lecz jak to sprawnie i bez żadnego wysiłku przeprowadzić?

Wpierw trzeba pokazać, że cierpimy i w zgiełku bezsensu opieramy się o ściany splecione z cyjankowego upadku. Czyli obowiązkowa fota biurka, a na nim widniejąca do połowy opróżniona butelka wina/whiskey, dodatki typu winyl i książka, która wygląda jak pamiętnik starego Żyda i voila! Dla bardziej wytrawnych graczy będzie to tylko dowód na to, że jesteśmy zwykłymi miejskimi chlorami, którzy zalewanie się w trupa kadarką za 9,98 uważają za czynność wystarczająca by funkcjonować w świecie sztuki. Mogą to nawet nam napisać, tym lepiej, przecież każdy artysta jest niezrozumiały.  Teraz już z górki, bo wystarczy zapodać jakimś niezwykle wyszukanym cytatem jakiegoś super off-undergroundowego-vege-chilli-piri pisarza, ale od biedy starczy Bukowski, do cytatu dodajemy wysmakowane zdjęcie starego krzesła (musi być czarno-białe, podnosi nietuzinkowość przesłania, mongolscy czempioni nauki potwierdzają ). I już możemy czuć się pełnoprawnymi członkami potępionej bohemy.


Prawda jest taka, że grupa tych ludzi to żaden nowy oryginalny nurt, tylko powtórka z dekadencji i to w sensie dosłownym, bo rzeczy tworzone w tamtym okresie są tylko o poziom lepsze od tych tworzonych dziś i to pewne tylko za sprawą lepszego wykształcenia elit na początku XX wieku. Dodatkowo, obie te grupy nie wiadomo czemu uzurpowały sobie tytuł bohemy, bo żeby się upić,  naćpać i wylewać z siebie wielosylabowe słownictwo nie tylko po polsku, nie jest wymagany intelekt, a tylko specyfik o odpowiedniej mocy i słownik. Lecz tak jak sto lat temu, czasy popularności takiej ciemnoty odprawiło w niepamięć twórczość ludzi prawdziwego pióra takich jak Tuwim, Szymborska czy Leśmiana, który nie poddawał się temu co modne na rzecz tego co piękne.