poniedziałek, 28 marca 2016

480 p kłamie



         Dziś będzie o tym jak amerykańska słodycz każe nam zasprejować sobie oczy na czarno i kroczyć boso przez szklaną pułapkę słodkich marzeń w True HD.

Każdy z was kiedyś oglądał durną komedię romantyczną, prawda? Z pozoru wyglądają ok, mają morał i jakiś humorystyczny suspens. Lecz bez odpowiedniego dystansu, stanowią pierwszy krok do zwichnięcia własnego związku. Dlaczego? 

Stanowią one zbiór nierealnych, małostkowych i próżnych wizji realizacji swojej osoby w związku z tą drugą. Jeśli miałbym to do czegoś porównać to do silikonowych piersi, czyli napompowanej masy plastiku wymagającego dużych nakładów pieniężnych, tylko po to, by żałośnie rywalizować z naturalnym pięknem. Wszystkie te frazesy wymawiane podczas kulminacyjnych punktów rozgrywki… Płaskie profile psychologiczne – ona niezdecydowany anioł, on – drań z tragiczną przeszłością i sześciozerowym rachunkiem w  banku. Wspólne porody i jedzenie spaghetti. No i jeszcze ten dylemat typu rzucić wszystko i zamieszkać z ukochaną jednostką na włoskim wzgórzu? A później tylko wesele, na którym słodszy od pary młodej ma prawo być tylko tort. Błagam.

Wszystkie te filmy, mają jedną wymowę. Zdobądź pożądaną osobę, rozkochaj ją w sobie (najważniejsze to powiedzieć co czujesz! ), a wasza miłość będzie naładowana do końca niczym króliczek duracella. 

Ech. Tu się czai ten straszny błąd. Błąd rozumowania, że wystarczy tylko jeden raz zdobyć osobę swoich marzeń i reszta będzie sielanką. Jakby szturm na przepełnioną od hormonów kobietę stanowiło nieznośną szaradę. 

Prawda jak zwykle mieni się w mało czytelnych barwach. To początki są najprostsze, to czas kiedy najwięcej wybaczamy, poświęcamy uwagi swojej połówce, oraz  idealizujemy ją. Jednak im dalej w las tym drzewa mniej litościwe, a i zgubić się łatwiej. Coraz  bardziej idealizujemy siebie, więcej poświęcamy uwagi sobie, a i przepraszać nie ma za co, bo co do cholery zrobiliśmy źle?!

Dramat opiera się na prawie niezaspokojenia rutyny: Kiedy my się za bardzo staramy to my powszedniejemy, kiedy zaś my się nie staramy, szarzeje druga osoba. 

Rozwiązanie? Szkopuł w tym, że nie ma żadnego idealnego. Można codziennie zdobywać tę osobę (brzmi romantycznie, nieprawdaż?), lecz jak wtedy się ustabilizować psychicznie? Z drugiej strony, bezmyślna stabilizacja, codziennie poddusza w nas pewną cząstkę pasji.

Może samo pytanie, gdzie „ja” zmienia się w „my”, a „my” przekształca się w  „nią”, coś da?



4 komentarze:

  1. Kto pyta nie bładzi.
    więć pytać i słuchać odpowiedzi.
    jest to szansa na my.

    OdpowiedzUsuń
    Odpowiedzi
    1. Szansa na my to: przejęcie toku myślenia drugiej osoby, bez wyzbywania się własnego.

      Usuń
    2. dokładnie, ale jak przyjąć niepojęte

      Usuń
  2. Nudny, ileż ty masz lat??? Takie teksty pisze się z bagażem obserwacji trwających dłużej niż czasy przekory i burzenia. A cały tekst, jak zwykle elegancki. Chociaż tym razem oszczędniej dozowałeś nieoczekiwane i świeże gry słów.

    Ency

    OdpowiedzUsuń