Dziś będzie o tym jak amerykańska
słodycz każe nam zasprejować sobie oczy na czarno i kroczyć boso przez szklaną
pułapkę słodkich marzeń w True HD.
Każdy z was kiedyś oglądał durną
komedię romantyczną, prawda? Z pozoru wyglądają ok, mają morał i jakiś humorystyczny
suspens. Lecz bez odpowiedniego dystansu, stanowią pierwszy krok do zwichnięcia
własnego związku. Dlaczego?
Stanowią one zbiór nierealnych,
małostkowych i próżnych wizji realizacji swojej osoby w związku z tą drugą. Jeśli miałbym to do czegoś porównać to
do silikonowych piersi, czyli napompowanej masy plastiku wymagającego dużych
nakładów pieniężnych, tylko po to, by żałośnie rywalizować z naturalnym
pięknem. Wszystkie te frazesy wymawiane podczas kulminacyjnych punktów
rozgrywki… Płaskie profile psychologiczne – ona niezdecydowany anioł, on – drań
z tragiczną przeszłością i sześciozerowym rachunkiem w banku. Wspólne porody i jedzenie spaghetti.
No i jeszcze ten dylemat typu rzucić wszystko i zamieszkać z ukochaną jednostką
na włoskim wzgórzu? A później tylko wesele, na którym słodszy od pary młodej ma
prawo być tylko tort. Błagam.
Wszystkie te filmy, mają jedną
wymowę. Zdobądź pożądaną osobę, rozkochaj ją w sobie (najważniejsze to
powiedzieć co czujesz! ), a wasza miłość będzie naładowana do końca niczym
króliczek duracella.
Ech. Tu się czai ten straszny
błąd. Błąd rozumowania, że wystarczy tylko jeden raz zdobyć osobę swoich marzeń
i reszta będzie sielanką. Jakby szturm na przepełnioną od hormonów kobietę
stanowiło nieznośną szaradę.
Prawda jak zwykle mieni się w
mało czytelnych barwach. To początki są najprostsze, to czas kiedy najwięcej
wybaczamy, poświęcamy uwagi swojej połówce, oraz idealizujemy ją. Jednak im dalej w las
tym drzewa mniej litościwe, a i zgubić się łatwiej. Coraz bardziej idealizujemy siebie, więcej
poświęcamy uwagi sobie, a i przepraszać nie ma za co, bo co do cholery
zrobiliśmy źle?!
Dramat opiera się na prawie
niezaspokojenia rutyny: Kiedy my się za bardzo staramy to my powszedniejemy,
kiedy zaś my się nie staramy, szarzeje druga osoba.
Rozwiązanie? Szkopuł w tym, że
nie ma żadnego idealnego. Można codziennie zdobywać tę osobę (brzmi
romantycznie, nieprawdaż?), lecz jak wtedy się ustabilizować psychicznie? Z
drugiej strony, bezmyślna stabilizacja, codziennie poddusza w nas pewną cząstkę pasji.
Może samo pytanie, gdzie „ja”
zmienia się w „my”, a „my” przekształca się w
„nią”, coś da?
Kto pyta nie bładzi.
OdpowiedzUsuńwięć pytać i słuchać odpowiedzi.
jest to szansa na my.
Szansa na my to: przejęcie toku myślenia drugiej osoby, bez wyzbywania się własnego.
Usuńdokładnie, ale jak przyjąć niepojęte
UsuńNudny, ileż ty masz lat??? Takie teksty pisze się z bagażem obserwacji trwających dłużej niż czasy przekory i burzenia. A cały tekst, jak zwykle elegancki. Chociaż tym razem oszczędniej dozowałeś nieoczekiwane i świeże gry słów.
OdpowiedzUsuńEncy