Czasami podejmuje
złe decyzje życiowe, to zwykłe, takie ludzkie. Ale to, co zrobiłem sobie w ten
weekend przekracza wszelkie dostępne normy unijne. Obejrzałem 1983. Cały. Bo
nie wierzyłem, że można tak spartolić sprawę. Okazało się, że można i to, z
jakim rozmachem.
Ale skupmy się może
na rzeczy podstawowej. Konwencji. Jedna z pań odpowiedzialna za „dzieło” Pani
Agnieszka Holland, zarzuca krytykom, że najzwyczajniej nie rozumieją konwencji,
więc niech się nie wypowiadają. Prawda jest trochę inna. To Pani Holland nie rozumie
nawet, nie tyle co konwencji tego serialu, co konwencji samej w sobie. To są
pewne ramy, które określają wydźwięk dzieła i pokazują widzowi, na co ma
zwracać uwagę, co jest ważne, a co nie. Służy to wygodzie widza, a nie twórcy.
Przykładowo robiąc film o holocauście, nie mogę ubrać SSmanów w różowe mundury.
Nie służy to konwencji zarówno historycznej jak i dramatycznej.
1983 to konwencja
historii alternatywnej. Historii-, czyli ciągu przyczynowo skutkowego, alternatywnej-,
czyli takiej, która mogłaby się wydarzyć, gdyby coś innego się wydarzyło. W tym
wypadku przetrwanie komunizmu na wskutek tajemniczych zamachów w 1983 roku. No
i okej ciekawy pomysł. Tyle, że nie ma tu za bardzo wspomnianego ciągu
przyczynowo skutkowego. Co więcej nikt z twórców nie próbował stworzyć
wrażenia, że coś takiego mogłoby istnieć. Ta Polska przedstawiona w serialu nie
miałaby szansy przetrwać nawet przez jeden dzień. Nic się w niej nie zgadza,
zbudowana jest przez twórców niechlujnie i najzwyczajniej debilnie. Państwem
totalitarnym rządzi nie generał, nie aparat bezpieczeństwa, a minister
gospodarki… Widocznie czołgi czy ludzie trudniący się torturami w podziemiach
są niczym w porównaniu… z urzędnikiem wypisującym dotację. To ma sens…
Nie wiemy też nic, jakie to jest państwo, czy
to komunizm czy nie komunizm, jeżeli tak to, w jakiej formie? Widz ma wiedzieć,
że rządzi partia i tyle. Lecimy dalej. PRL utrzymał się, dlatego, bo ludziom
się żyje lepiej, że jest super nowocześnie (na przykład dziwne cyfrowe dowody
osobiste). Nie, to nie jest propaganda, to jest właśnie próba urzeczywistnienia
tego świata. Tylko na samej próbie się kończy, bo później oglądamy jak ludzie
mieszkają w starych blokach, jeżdżą polonezami i maluchami. Politycy też jeżdżą
starymi wołgami, syrenkami albo bmkami. To razi, ale można to przeboleć. Jednak
następna cegiełka owego świata to już wykwintny absurd. Polska jest bogata i
niezależna od Związku Radzieckiego czy Ameryki, bo ma niezwykle prężną
gospodarkę. Na czym ta niezwykle prężna gospodarka polega? Na tym, że jako pierwsi
wyprodukowaliśmy… jakąś rakietę, odnawialne ekologiczne źródło energii, maszynę
do podróżowania w czasie, lody o smaku smalcu? Nie, nie. Wyprodukowaliśmy smartfona.
Ale okej, pomyślicie: to historia alternatywna może ten smartfon leczy
nowotwory i obraca Twoimi oszczędnościami na giełdzie. Otóż nie. Ten smartfon
nie ma nawet opcji połączeń głosowych i nazywa się „Traszka”. Tak, dobrze
przeczytaliście „ T-R-A-S-Z-K-A” i jest hitem eksportowym na rynek azjatycki.
Przecież pół Azji by się udławiło próbując wymówić nazwę tego marketingowego
majstersztyku. Alternatywne państwo w „1983” ma mniej kunsztu i pieczołowitości
niż zamek budowany przez 7latka w piaskownicy. To boli w całym serialu
najbardziej, polskiego widza znającego realia potraktowano jak bezmózgie ciele,
które nie ma prawda dociekać i smakować się w detalach alternatywnej historii
własnego kraju. Jest to naprawdę przykre.
Przejdźmy teraz
do konwencji totalitaryzmu jak i odnoszenia się do orwellowskiego „1984”.
Ogólnie totalitaryzm to taki ustrój, który zna i kontroluje każdy krok czy myśl
obywatela. To rozbudowana siatka informatorów, to brutalność i bezwzględność.
Jednak nie w 1983. Tam to od samego początku każdy sobie krytykuje państwo, a
że takie se, a że mierne i tak jakoś
mało wolności. Żeby tak, chociaż pod nosem to robili w jakichś ciemnych kątach,
ależ skąd! Jeden narzeka na partię podczas obrony pracy magisterskiej, drugi
wrzeszczy na całą komendę milicji jak to jest źle i tak dalej. I nikt im nic
nie robi, nic się nie dzieje. Tworzy się przez to piękny paradoks, gdyż te
gniewne wypowiedzi mają pokazać jakim złem jest to państwo, lecz brak reakcji
tegoż państwa na tak gniewny i otwarty bunt niezamierzenie pokazuje, że to
chyba mówią nieprawdę. Porównajmy to do sceny gdzie główny bohater orwellowskiego
„1984” zapisywał swoje prawdziwe myśli na kartce papieru w takim miejscu, by
wszędobylskie kamery nie wychwyciły, że w ogóle coś pisze. Dodatkowo zostawiał
tam swój włos, tak by wiedział po powrocie do mieszkania czy został przeszukany
czy nie. Dość znacząca różnica, prawda?
No dobrze skoro
konwencja leży, to może gra aktorska to wynagradza? Otóż nie. Dialogi były
pisane wpierw po angielsku, a dopiero później przetłumaczone na polski. To
widać i czuć. Jedynie Więckiewiczowi czasami udawało się zagrać wiarygodnie
chamskiego milicjanta. Za to Maciej Musiał jest przykładem bezprecedensowego i tak
udanego mariażu bezbarwnej roli z bezosobową grą aktorską. Można się wgryźć w
najtańsze panele z komfortu i czuć mniej drewna, niż oglądając ten statyczny i monochromatyczny
upadek sztuki aktorstwa. O fabule to już
nawet nie wspomnę jest rozległa, chaotyczna i niespójna.
Jedyne, co
zasługuje na pochwałę to zdjęcia i plenery. Zostało to zrobione ładnie i
klimatycznie. Jednak psują to przewlekłe i nic niewnoszące sceny, oraz statyści
robiący czasami nie wiadomo, co i w jakim celu.
Słowem 1983 to
nieudany bękart Netflix’a z polskim rynkiem telewizyjnym. Jest w nim
amerykańska pompatyczność oraz polska pogarda do widza. Omijać, omijać i jeszcze
raz omijać!